czwartek, 28 stycznia 2016

Początek - Narodziny Czerni Rozdział VI

Rozdział VI - Wysłannik

Skowyt wilków i pieśń grozy po krainie rozchodziły się. 
Armia cienia, nieumarłego istnienia kierowała się ku ludzkiej siedzibie. 
Prowadzona przez swego pana, przez lorda, przez Czarnego Wilka.
Jechał dumnie na wierzchowcu którego sam widok w żyłach krew mrozi.
A obok niego dwie bestie kroczyły. 

Taki pochód jednak nie mógł niezostań niezauważony i właśnie o to chodziło wilkowi. Chciał by w sercach obrońców miasta, zagościł lęk i strach. Mimo ze jego armia na pozór była niezwyciężona, bowiem, jak można zabić coś co już nie żyje? Zdawał sobie on sprawę ze w mieście jest ktoś jeszcze, kogo nie zna. Pamiętał bowiem spotkanie z Krukiem... 

Nie widział jakiej liczebności jest owa grupa, czy to może cały oddział? A może i armia? Cóż czeka go w siedzibie ludzkiej, a co gorsza... czy zastaniem tam brata? Bowiem on był jego głównym celem. 
Słodka zemsta miała się dopełnić. Tak długo w sercu jego chłodnym wyczekiwana...

- Nadchodzą! - do komnaty rycerstwa które wciąż prawiło o nieumarłych i o tym co się dzieje, wbiegł młody posłaniec. Po nim rycerz zakonu, jednak on już bardziej dosadnie wykrzyczał słowa lęku - To nie armia! To chmura! To szarańcza! Za tym co idzie zostaje jedynie czerń i zgnilizna! Nie wiadomo czy to tak rozciągły pochód czy takie przekleństwo za sobą niesie! - Kruk spojrzał po towarzyszach w których oczach po raz pierwszy pojawił się tak wielki lęk, bowiem to co usłyszeli nie dawało im nadziej... Przypomniał sobie jednak w ten czas, ze obiecano mu rozmowę z panem Czarnego Wilka. Nie myśląc wielce wybiegł w pospiechu i ruszył w stronę stajni. Inni bracia zakonu mimo lęku zaczęli się zbroić, przygotowywać do najgorszego. W tym pośpiechu nawet nie zwrócili uwagi ze jednego z nich brakuje. Jakże to było nie rozsądne z strony ich towarzysza, miał się o tym niebawem przekonać.

Otworzyć bramę! Jadę im na przeciw! Otworzyć bramę! - krzyczał Kruk w stronę strażników, którzy niechętnie wykonali jego polecenie. Gdy inni zakonnicy ujrzeli co się dzieje było już za póżno. Kruk pędem pognał w stronie nieuchronnego.

Armia do której zmierzał była daleko, jednak jej cień był dobrze widoczny. Jedynym zmartwię rycerza było dotarcie do jej wodze, obawiał się w sercu ze nie zdoła tego uczynić, ze zostanie zatrzymany przez jakieś mroczne siły. Jednak był on tylko dopełnieniem i częścią planu jaki miał się ziścić... 
Wszystko było zaplanowane i przewidziane, Kruk miał dojechać do wilka, miał się z nim spotkać i miał... właśnie... dlaczego?

Stój! Proszę Cie stój! - Wykrzyczał Kruk w stronę Czarnego Wilka. - Obiecałeś mi rozmowę ze swym panem! 
- Owszem tak było, Kruku. Jednak Ty nie dopełniłeś tego co miałeś uczynić, czy przekazałeś wieści memu bratu? Czy wie, ze to z jego winy miasto upadnie? - odrzekł Wilk, po czym dodał - Nie wiem czy będzie z Ciebie jakiś pożytek w szeregach mych, jako żyw, marny z Ciebie wysłannik, czy lepszym będziesz gdy Twój żywot zakończy się? 
- O czym mówisz! Brat? Więc to Ty Darogan! Na wszystko co święte w żyłach Twych niegdyś płynęła błękitna krew! Opamiętaj się proszę! Nie przelewaj krwi niewinnych! O to ja Cie błagam! 
- Błagania Twe nadaremne mogą być, czy zdajesz sobie sprawę z tego? Czy me błagania były wysłuchane, gdy mieszkańcy miasta polowali na mnie jak na zwierzynę, gdy nagrodę za mą głowę im obiecano. Ci sami mieszkańcy, których nie raz wspomagałem by z głodu ich dzieci nie umierały! Taką właśnie wdzięczność okazali! Wiec nie zasłużyli by żyć...
- Wiele w Twych słowach rycerzu jest racji, jednak nie wszyscy tacy byli, wierze z całego serca ze byli i tacy którzy się tym brzydzili! Więc raz jeszcze błagam Cie, odstąp! 
- Dawno nie widziałem tak szlachetnej duszy... Jednak los miasta przesądzony już został, nim zjawiłeś się w nim ze swą grupą, ale mam dla Ciebie propozycje. Każ swemu rycerstu opuścić mury miasta, a nikomu z jego członków nic się nie stanie, na to masz moje słowo.
-  Nie mogę tego uczynić... Bowiem nasz kodeks...
- Kodeks powiadasz? 
- Tak - kruk niepewnie spojrzał na rycerza przed nim, nie wiedząc już co ma rzecz, szukając słów i mysli w umyśle które by przekonały Darogana, by ten niszczył swego dawnego dziedzictwa.
- Kodeks Kruku który to Twój zakon tak ceni, jest niczym. Bowiem czemu pojawiłeś się tu sam? Gdzie są teraz Twoi bracia? Czy nie kryją się za murami?
- Ale...
- Nie ma żadnego ale Kruku. Jednak znaj mą dobrą wole. Jeżeli oddasz mi swe życie o szlachetny rycerzu, część miasta, a raczej część jego mieszkańców ocali życie, czy oddasz mi taką ofiarę by ratować niewinnych?
- Bez zastanowienia, odpowiadam tak...
- Tak właśnie sądziłem. Udaj się więc z powrotem do miasta, i w ciągu trzech dni, rodziny nieskażone zdradą wysili na polany księżycowe. Jednak, jeżeli wśród wysłanych tam ludzi, znajdzie się chociaż jedno ziarno plewu, to wszyscy i tam zginą...
- Jakże mam to uczynić? Jak mam poznać tych co są godni życia według Ciebie?!
- To już zostawiam Tobie. Jeżeli jednak nie pasuje Ci moja propozycja, mogę od razu ruszyć na miasto.
- Nie. Zrobię to, trzy dni, ale zrobię to.
- Doskonale. Wiec ruszaj już, nim zmienie swe zdanie...

Po tych słowach kruk obrócił wierzchowca i pędem ruszył z powrotem do miasta. Zadanie jednak czekało go nie łatwe, bowiem jak miał rozpoznać tych, co zdradzili od tych co czyste serca mieli...








Brak komentarzy:

Prześlij komentarz