środa, 27 stycznia 2016

Początek - Narodziny Czerni Rozdział V

Rozdział V - Krąg 

Koszmar, rozrywane ciała, krzyki i ta tajemnica postać, górująca nad posępnym lasem. Złe sny nie ustępowały przez kolejna noc, a może to był tylko jednak koszmar? Nie, to nie był sen, Kruk nagle przebudził się i rozejrzał po jeszcze ciemnej izbie. Minęły może dwa dni, od kiedy został odnaleziony przez miejscowych na skraju lasu, co gorsza, nie pamiętał nic co się zdarzyło owego dnia, gdy wywędrował z grupą do lasu, a może właśnie sen miał mu to przypomnieć? 
Jego myśli spowijała mgłą, a czas uciekał, bowiem to co miało się zdarzyć, zbliżało się z godziny na godzinę. Czas wszak nie stanął w miejscu, a kolejne wydarzenia jakie miały miejsce nie wróżyły nic dobrego. Dzień po wyprawie, ludzie pracujący z tartaku w pobliżu nawiedzonego lasu, zniknęli, a sam tartak... cała jego struktura przegniła i zaczęła się rozpadać. Szeptano też o niepokojącej mgle która owiła gęsta zasłoną pobliski cmentarz. Nikt o zdrowych zmysłach nie chciał się nawet ku niemu zbliżać. Strażnicy miasta, którzy zostali wysłani do niego, zdezerterowali, uciekli... Natomiast sami rycerze, z którymi to przybył Kruk, zamknęli się w jednej z izb, i badali wszystko co możliwe, stare księgi, rękopisy, i inne przedmioty, starając się poznać historie, i odnaleźć klucz do tych wszystkich zagadek. Jak na złość, gdy często podróżowali z nimi akolici, czy tez magowie, w tej wyprawie nie uczestniczył żaden z owych. Posłanie po któregoś z nich, by ten przybył na miejsce też by zajęło dość sporo czasu, jako ze najbliższe miasto, jadąc konno, znajdowało się o 8 dni drogi od wybrzeża. 

Strach i bezradność, to dało się odczuć w mieście wśród jego mieszkańców, niektórzy nawet postanowili spakować swój dobytek w pośpiechu byle się wynieść z miasta, jednak Isen na to nie zezwolił. Bramy miasta jak i port zostały zamknięte i zablokowane przez strażników. 

Kruk w końcu zebrał się w sobie i wciąż obolały ruszył do swych braci, do wielkiej izby przy zamkowej. Wielka sala, z dwoma dębowymi stołami, pokrytymi masą manuskryptów i ksiąg, z ogromną biblioteką rodowa i kominkiem na jej środku była imponująca. To tu przez ostatnie dni urzędowali rycerze zakonni, studiując wszystko co się dało. Jednak czym więcej się dowiadywali, tym bardziej sytuacja była zawiła. 

- Coś wiecie...? - zapytał niepewnie Kruk spoglądając na zebranych.
- Tak i nie, - odrzekł jeden z rycerzy - Wydaje nam się ze w okół miasta powstał krąg magii śmierci, która powoli zbliża się do miasta... 
- Magia śmierci? Słyszałem o niej, ale według podań ostatni jej adepci mieli siedziby daleko na południe w zakatach Anderu. - odrzekł Kruk
- Z pewnością tak było, jednak jeżeli pod miastem zaczynają chodzić ożywienie to coś jest na rzeczy, wczorajszego dnia, gdy jeszcze leżałeś nieprzytomny, ja i Meriusz ruszyliśmy za miasto...
 Przemierzając ścieżki i trakty, nie przejechaliśmy dalekiego dystansu, jak nagle mój wierzchowiec się spłoszył i z grzbietu mnie zrzucił, a Meriusza zaczął się zachowywać jak dziki ogier, którego pierwszy raz w życiu dosiada jeździec. Nagle usłyszeliśmy jakiś pisk i szyk, niebo pociemniało, jak było jasno tak nagle byliśmy w mroku. Złapałem za oręż jednak nic nie było widać... Nagle jednak poczułem woń rozkładającego się mięsa i ujrzałem strażnika miasta! Tego samego który z Tobą ruszył. Myślałem ze uszedł z życiem i ranny zmierza do miasta, więc ruszyłem ku niemu by pomóc. Gdy jednak się zbliżyłem, ten wyciągnął z pochwy ostrze i chciał mnie nim ciachnąć. Na szczęście nasza kochana Nimraiel, nauczyła dobrze szydzić z łuku Meriusza i ten jak zobaczył co się dzieje, zabił istotę celnym strzałem w czerep. Po o owym zdarzeniu woleliśmy wrócić do zamku. Jedna sytuacja jest bardzo zła. Poprosiliśmy wieć władce tych ziemi by zakazał opuszczać miasto, drogą lądową. Jednak! Ten nawet port zamknać kazał!
- Może i dobrze uczynił, bo z tego co widzę - rzekł Kruk po wysłuchaniu relacji, - do miasta zbliża się coś złego, a jeżeli to jest to o czym mówisz i o czym miałem sny, to znaczy tylko jedno... 

W tym samym czasie...

Z upadłego lasu, na czarnym jak noc wierzchowcu wyjechał samotny jeżdziec.

Po chwili sięgnął do pasa, złapał róg zrobiony z ludzkiej kości i zadął w niego.
A za nim w tej samej chwilo wyłoniła się armia...
Ruszył przed siebie z prowadzoną armią w stronę miasta, wszystko co żywe, pod przemarszem owej umierało. Czy to była roślinność czy zwierze. Czas zemsty był coraz bliżej, ostatnia klepsydra się dopełniała. I już nic nie mogło ocalić istnienia tych, którzy niegdyś nie ocalili się od intrygi i zdrady, jaka się dokonała.



   

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz