sobota, 13 lutego 2016

Początek - Narodziny Czerni Rozdział VII

Rozdział VII - Trzy Dni


Tylko trzy dni by ocalić niewinnych, ale czy to było godne? Czy godne było skazywać część miasta na śmierć i zapomnienie? Myśli przewijały się w umyśle Kruka, wracającego do miasta. Widział on jednak to czego inni ujrzeć nie mogli. Widział śmierć której nie da się powstrzymać. Kimkolwiek był jego przeciwnik i wróg miasta, był na tyle potężny ze nie jedno miasto by uległo przed pochodem jego armii.

Dokończenie : Do końca listopada / 2021 roku







czwartek, 28 stycznia 2016

Początek - Narodziny Czerni Rozdział VI

Rozdział VI - Wysłannik

Skowyt wilków i pieśń grozy po krainie rozchodziły się. 
Armia cienia, nieumarłego istnienia kierowała się ku ludzkiej siedzibie. 
Prowadzona przez swego pana, przez lorda, przez Czarnego Wilka.
Jechał dumnie na wierzchowcu którego sam widok w żyłach krew mrozi.
A obok niego dwie bestie kroczyły. 

Taki pochód jednak nie mógł niezostań niezauważony i właśnie o to chodziło wilkowi. Chciał by w sercach obrońców miasta, zagościł lęk i strach. Mimo ze jego armia na pozór była niezwyciężona, bowiem, jak można zabić coś co już nie żyje? Zdawał sobie on sprawę ze w mieście jest ktoś jeszcze, kogo nie zna. Pamiętał bowiem spotkanie z Krukiem... 

Nie widział jakiej liczebności jest owa grupa, czy to może cały oddział? A może i armia? Cóż czeka go w siedzibie ludzkiej, a co gorsza... czy zastaniem tam brata? Bowiem on był jego głównym celem. 
Słodka zemsta miała się dopełnić. Tak długo w sercu jego chłodnym wyczekiwana...

- Nadchodzą! - do komnaty rycerstwa które wciąż prawiło o nieumarłych i o tym co się dzieje, wbiegł młody posłaniec. Po nim rycerz zakonu, jednak on już bardziej dosadnie wykrzyczał słowa lęku - To nie armia! To chmura! To szarańcza! Za tym co idzie zostaje jedynie czerń i zgnilizna! Nie wiadomo czy to tak rozciągły pochód czy takie przekleństwo za sobą niesie! - Kruk spojrzał po towarzyszach w których oczach po raz pierwszy pojawił się tak wielki lęk, bowiem to co usłyszeli nie dawało im nadziej... Przypomniał sobie jednak w ten czas, ze obiecano mu rozmowę z panem Czarnego Wilka. Nie myśląc wielce wybiegł w pospiechu i ruszył w stronę stajni. Inni bracia zakonu mimo lęku zaczęli się zbroić, przygotowywać do najgorszego. W tym pośpiechu nawet nie zwrócili uwagi ze jednego z nich brakuje. Jakże to było nie rozsądne z strony ich towarzysza, miał się o tym niebawem przekonać.

Otworzyć bramę! Jadę im na przeciw! Otworzyć bramę! - krzyczał Kruk w stronę strażników, którzy niechętnie wykonali jego polecenie. Gdy inni zakonnicy ujrzeli co się dzieje było już za póżno. Kruk pędem pognał w stronie nieuchronnego.

Armia do której zmierzał była daleko, jednak jej cień był dobrze widoczny. Jedynym zmartwię rycerza było dotarcie do jej wodze, obawiał się w sercu ze nie zdoła tego uczynić, ze zostanie zatrzymany przez jakieś mroczne siły. Jednak był on tylko dopełnieniem i częścią planu jaki miał się ziścić... 
Wszystko było zaplanowane i przewidziane, Kruk miał dojechać do wilka, miał się z nim spotkać i miał... właśnie... dlaczego?

Stój! Proszę Cie stój! - Wykrzyczał Kruk w stronę Czarnego Wilka. - Obiecałeś mi rozmowę ze swym panem! 
- Owszem tak było, Kruku. Jednak Ty nie dopełniłeś tego co miałeś uczynić, czy przekazałeś wieści memu bratu? Czy wie, ze to z jego winy miasto upadnie? - odrzekł Wilk, po czym dodał - Nie wiem czy będzie z Ciebie jakiś pożytek w szeregach mych, jako żyw, marny z Ciebie wysłannik, czy lepszym będziesz gdy Twój żywot zakończy się? 
- O czym mówisz! Brat? Więc to Ty Darogan! Na wszystko co święte w żyłach Twych niegdyś płynęła błękitna krew! Opamiętaj się proszę! Nie przelewaj krwi niewinnych! O to ja Cie błagam! 
- Błagania Twe nadaremne mogą być, czy zdajesz sobie sprawę z tego? Czy me błagania były wysłuchane, gdy mieszkańcy miasta polowali na mnie jak na zwierzynę, gdy nagrodę za mą głowę im obiecano. Ci sami mieszkańcy, których nie raz wspomagałem by z głodu ich dzieci nie umierały! Taką właśnie wdzięczność okazali! Wiec nie zasłużyli by żyć...
- Wiele w Twych słowach rycerzu jest racji, jednak nie wszyscy tacy byli, wierze z całego serca ze byli i tacy którzy się tym brzydzili! Więc raz jeszcze błagam Cie, odstąp! 
- Dawno nie widziałem tak szlachetnej duszy... Jednak los miasta przesądzony już został, nim zjawiłeś się w nim ze swą grupą, ale mam dla Ciebie propozycje. Każ swemu rycerstu opuścić mury miasta, a nikomu z jego członków nic się nie stanie, na to masz moje słowo.
-  Nie mogę tego uczynić... Bowiem nasz kodeks...
- Kodeks powiadasz? 
- Tak - kruk niepewnie spojrzał na rycerza przed nim, nie wiedząc już co ma rzecz, szukając słów i mysli w umyśle które by przekonały Darogana, by ten niszczył swego dawnego dziedzictwa.
- Kodeks Kruku który to Twój zakon tak ceni, jest niczym. Bowiem czemu pojawiłeś się tu sam? Gdzie są teraz Twoi bracia? Czy nie kryją się za murami?
- Ale...
- Nie ma żadnego ale Kruku. Jednak znaj mą dobrą wole. Jeżeli oddasz mi swe życie o szlachetny rycerzu, część miasta, a raczej część jego mieszkańców ocali życie, czy oddasz mi taką ofiarę by ratować niewinnych?
- Bez zastanowienia, odpowiadam tak...
- Tak właśnie sądziłem. Udaj się więc z powrotem do miasta, i w ciągu trzech dni, rodziny nieskażone zdradą wysili na polany księżycowe. Jednak, jeżeli wśród wysłanych tam ludzi, znajdzie się chociaż jedno ziarno plewu, to wszyscy i tam zginą...
- Jakże mam to uczynić? Jak mam poznać tych co są godni życia według Ciebie?!
- To już zostawiam Tobie. Jeżeli jednak nie pasuje Ci moja propozycja, mogę od razu ruszyć na miasto.
- Nie. Zrobię to, trzy dni, ale zrobię to.
- Doskonale. Wiec ruszaj już, nim zmienie swe zdanie...

Po tych słowach kruk obrócił wierzchowca i pędem ruszył z powrotem do miasta. Zadanie jednak czekało go nie łatwe, bowiem jak miał rozpoznać tych, co zdradzili od tych co czyste serca mieli...








środa, 27 stycznia 2016

Początek - Narodziny Czerni Rozdział V

Rozdział V - Krąg 

Koszmar, rozrywane ciała, krzyki i ta tajemnica postać, górująca nad posępnym lasem. Złe sny nie ustępowały przez kolejna noc, a może to był tylko jednak koszmar? Nie, to nie był sen, Kruk nagle przebudził się i rozejrzał po jeszcze ciemnej izbie. Minęły może dwa dni, od kiedy został odnaleziony przez miejscowych na skraju lasu, co gorsza, nie pamiętał nic co się zdarzyło owego dnia, gdy wywędrował z grupą do lasu, a może właśnie sen miał mu to przypomnieć? 
Jego myśli spowijała mgłą, a czas uciekał, bowiem to co miało się zdarzyć, zbliżało się z godziny na godzinę. Czas wszak nie stanął w miejscu, a kolejne wydarzenia jakie miały miejsce nie wróżyły nic dobrego. Dzień po wyprawie, ludzie pracujący z tartaku w pobliżu nawiedzonego lasu, zniknęli, a sam tartak... cała jego struktura przegniła i zaczęła się rozpadać. Szeptano też o niepokojącej mgle która owiła gęsta zasłoną pobliski cmentarz. Nikt o zdrowych zmysłach nie chciał się nawet ku niemu zbliżać. Strażnicy miasta, którzy zostali wysłani do niego, zdezerterowali, uciekli... Natomiast sami rycerze, z którymi to przybył Kruk, zamknęli się w jednej z izb, i badali wszystko co możliwe, stare księgi, rękopisy, i inne przedmioty, starając się poznać historie, i odnaleźć klucz do tych wszystkich zagadek. Jak na złość, gdy często podróżowali z nimi akolici, czy tez magowie, w tej wyprawie nie uczestniczył żaden z owych. Posłanie po któregoś z nich, by ten przybył na miejsce też by zajęło dość sporo czasu, jako ze najbliższe miasto, jadąc konno, znajdowało się o 8 dni drogi od wybrzeża. 

Strach i bezradność, to dało się odczuć w mieście wśród jego mieszkańców, niektórzy nawet postanowili spakować swój dobytek w pośpiechu byle się wynieść z miasta, jednak Isen na to nie zezwolił. Bramy miasta jak i port zostały zamknięte i zablokowane przez strażników. 

Kruk w końcu zebrał się w sobie i wciąż obolały ruszył do swych braci, do wielkiej izby przy zamkowej. Wielka sala, z dwoma dębowymi stołami, pokrytymi masą manuskryptów i ksiąg, z ogromną biblioteką rodowa i kominkiem na jej środku była imponująca. To tu przez ostatnie dni urzędowali rycerze zakonni, studiując wszystko co się dało. Jednak czym więcej się dowiadywali, tym bardziej sytuacja była zawiła. 

- Coś wiecie...? - zapytał niepewnie Kruk spoglądając na zebranych.
- Tak i nie, - odrzekł jeden z rycerzy - Wydaje nam się ze w okół miasta powstał krąg magii śmierci, która powoli zbliża się do miasta... 
- Magia śmierci? Słyszałem o niej, ale według podań ostatni jej adepci mieli siedziby daleko na południe w zakatach Anderu. - odrzekł Kruk
- Z pewnością tak było, jednak jeżeli pod miastem zaczynają chodzić ożywienie to coś jest na rzeczy, wczorajszego dnia, gdy jeszcze leżałeś nieprzytomny, ja i Meriusz ruszyliśmy za miasto...
 Przemierzając ścieżki i trakty, nie przejechaliśmy dalekiego dystansu, jak nagle mój wierzchowiec się spłoszył i z grzbietu mnie zrzucił, a Meriusza zaczął się zachowywać jak dziki ogier, którego pierwszy raz w życiu dosiada jeździec. Nagle usłyszeliśmy jakiś pisk i szyk, niebo pociemniało, jak było jasno tak nagle byliśmy w mroku. Złapałem za oręż jednak nic nie było widać... Nagle jednak poczułem woń rozkładającego się mięsa i ujrzałem strażnika miasta! Tego samego który z Tobą ruszył. Myślałem ze uszedł z życiem i ranny zmierza do miasta, więc ruszyłem ku niemu by pomóc. Gdy jednak się zbliżyłem, ten wyciągnął z pochwy ostrze i chciał mnie nim ciachnąć. Na szczęście nasza kochana Nimraiel, nauczyła dobrze szydzić z łuku Meriusza i ten jak zobaczył co się dzieje, zabił istotę celnym strzałem w czerep. Po o owym zdarzeniu woleliśmy wrócić do zamku. Jedna sytuacja jest bardzo zła. Poprosiliśmy wieć władce tych ziemi by zakazał opuszczać miasto, drogą lądową. Jednak! Ten nawet port zamknać kazał!
- Może i dobrze uczynił, bo z tego co widzę - rzekł Kruk po wysłuchaniu relacji, - do miasta zbliża się coś złego, a jeżeli to jest to o czym mówisz i o czym miałem sny, to znaczy tylko jedno... 

W tym samym czasie...

Z upadłego lasu, na czarnym jak noc wierzchowcu wyjechał samotny jeżdziec.

Po chwili sięgnął do pasa, złapał róg zrobiony z ludzkiej kości i zadął w niego.
A za nim w tej samej chwilo wyłoniła się armia...
Ruszył przed siebie z prowadzoną armią w stronę miasta, wszystko co żywe, pod przemarszem owej umierało. Czy to była roślinność czy zwierze. Czas zemsty był coraz bliżej, ostatnia klepsydra się dopełniała. I już nic nie mogło ocalić istnienia tych, którzy niegdyś nie ocalili się od intrygi i zdrady, jaka się dokonała.



   

piątek, 29 sierpnia 2014

Początek - Narodziny Czerni Rozdział IV

Rozdział IV - Czarny Wilk

Ciemność, ciemność i nic więcej...
Całe to miejsce pokryte ciemnością, jakiej nie widział ludzki wzrok. A na środku tej ciemności on. Od czasu dotarcia do wieży, do czasu tego wydarzenia minął już rok. Co się w tym czasie wydarzyło ? Nic szczególnego może by się wydawać. Szlachetny człek, zmienił się, w kogoś, kto nawet wyglądem już człowieka nie przypomina. Ma on jasne włosy, niczym płatki śniegu, oczy jak kryształ lodu, mieniący się w świetle błękitnymi barwami. Cerę niczym zjawa, bardzo bladą, a wyraz twarzy tak srogi... Przez ten rok ćwiczył, polował, i był tym którego winni się bać, wszyscy wkraczający do lasu. U swego boku miał dwa ogromnej wielkości wilczury, które zawsze mu towarzyszyły podczas łowów. I to one zazwyczaj pierwsze dopadały ofiarę, którą najczęściej był człowiek, nieświadom zagrożenia. Rozszarpywały one ciało nieszczęśnika, a jeżeli nawet ktoś zdołał przeżyć, był najczęściej zostawiany na pastwę losu, na powolną i bolesną śmierć. Nie liczyło się dla niego nic, czy był to człowiek młody mający przed sobą jeszcze pełnie życia, czy była to niewiasta, czy też był to ktoś kogo wcześniej mógł znać. 

Stał się strażnikiem Wieży, stał się strażnikiem upadłego lasu. Ale nawet tu, jego spokój nie mógł trwać wiecznie. W końcu ktoś zadał sobie pytanie, co kryję się w tym miejscu. Do miasta, które niegdyś zamieszkiwał, przybył oddział zbrojnych. Nie byli jednak to najemnicy, ani łowcy przygód, jakich wielu było w tych czasach, a rycerze nowo powstałego zakonu sprawiedliwości...

Na zamku odbyło się spotkanie, między nimi a bratem Darogana...

- Mówisz więc waść ze ten las przeklęty ? I ze ten morderca z Twego rodu tam może przebywać ? - odezwał się młodzian, o ciemnych włosach i jeszcze ciemniejszych włosach, w pięknej zbroi z rzadkiego metalu, mieniącej się srebrzystą barwą. O długim płaszczu, na którego był wyszyty herb jego rodu, rodu kruka. I tak on sam był zwany.
- Tak, gdy zbiegł ten morderca, kazałem zabezpieczyć wszystkie trakty. A także wysyłałem w las łowców. Wielu jednak którzy ruszyli w stronę własnie tego lasu, nigdy nie powróciła, dlatego podejrzewam ze tam się własnie ukrywa. - odparł na to Isen
- No tak - wtrącił inny z rycerzy zakonu - Ale przecież jak wiemy od tutejszych mieszkańców, Twój brat był dobrym łowcą, więc czemu uważasz mości, ze nie przedarł się przez was pościg, czy aż tak zawierzacie swym ludziom ? - Był to Terios
- Może i był, ale to nie zmienia faktu, ze wszyscy którzy udali się w tą strone tego lasu giną...
- Może to dzika zwierzyna ? - Wtrącił Kruk
- Dzika zwierzyna ? Mości rycerzu, w okół miasta żyją wilki, niedźwiedzie, a i wargi się zdarzają... i jakoś aż tak wiele osób w lasach na około miasta nie ginie.
- No tak...chociaż dało mi to pewną myśl, może w tym lesie żyją własnie wargi ? To by w sumie wiele wyjaśniało. Dobrze mości, zrobimy tak, wystaw proszę oddział swej straży. Ruszę osobiście z nimi do tego lasu, a w tym czasie oddział zakonny będzie chronić miasta - rzekł Kruk
- Dlaczego więc to oddział zakonny nie ruszy z wami, czemu ja mam swych ludzi wystawiać ? 
- Bowiem, to Tobie zależy na sprawdzeniu lasu, nie nam, prawda ? I do tej pory, nic z tym nie uczyniłeś mości...
- Zgoda, niech i tak będzie...

Parę godzin po rozmowie, oddział już był gotowy by ruszyć ku miejscu, swego przeznaczenia.
Jednak było coś, o czym zakon się dowiedział, a o czym niewielu już pamiętało...

- Kruku, przejrzałem wszystkie zwoje, wszystkie księgi i znalazłem wzmiankę o tym lesie.
- Tak ? Cóż więc wyczytałeś Teriosie ? 
- Według podań, las kiedyś był teren rodu Hexin, a po środku tego lasu mieli oni swą siedzibę. Byli tez związani z owym miastem. Lord Hexin, też potężnym czarodziejem arkanami jego mocy były czary przemiany. Między miastem a rodem, były dobre stosunki. Dla miasta tereny owego lorda, były też pierwszą linią obron... Jednak, gdy doszło do inwazji z dalekiej północy, te kontakty urwały się, a las w ciągu jednego dnia został spowity ciemnością. 
- Ciekawe...
- Według jednego z kronikarzy, lord Hexin, poprosił miasto o pomoc, gdy wrogie siły zaczęły wdzierać się do jego lasów, jednak tej pomocy nigdy nie uzyskał.
- Coraz ciekawsze rzeczy o tym mieście się dowiaduje, bracia mordercy, zerwane sojusze, i tajemnicy las, z którego nikt żywym nie wychodzi. Jedna to może się przydać. Dobrze dziękuje przyjacielu, wszystko w sumie już gotowe i mogę ruszać. Do czasu mego powrotu obejmij proszę dowództwo.
- Tak jest Lordzie 
- Nie tytułuj mnie tak proszę.
- Dobrze więc Kruku, bezpiecznej drogi !

I ruszyli...

Drogą w stronę lasu była spokojna. Chociaż ludzie, już na samą myśl dokąd się udają byli przerażeni. Zdarzył się i przypadek ze jeden z miejscowych, zbiegł, byle nie iść dalej. Czym bliżej się zbliżali do celu, tym gorsze nastroje były wśród straży miasta. Kruk, jakoś specjalnie nie odczuwał lęku, raczej ciekawość, cóż znajduje się za zasłoną drzew...

W końcu dotarli na granice... i wkroczyli ku ciemności. Pochodnie zostały zapalone, i ruszyli dalej i głębiej... z każda chwilą zbliżając się ku przeznaczeniu. 

Nagły podmuch wiatru, który nie miał prawa docierać do tego miejsca, ze względu na gąszcz gałęzi, sprawił ze pochodnie zgasły. Po tym było słychać jedynie niemy krzyk, rozdzierających się ciał.
Coś ich atakowało w ciemności, strażnicy ginęli jeden za drugim, zaczęli uciekać, rozbiegli się w ciemności, ale i to im nic nie dało. W tym całym zamieszaniu, rycerz który był zdezorientowany na początku, sięgnął do swej sakwy i wyjął z niej magiczny przedmiot, który rozjaśnił drogę przed nim. Na małym wzgórku pośród drzew ujrzał człowieka, z bestiami u jego boku. 

- Kim jesteś ! Czym jesteś ! - wykrzyczał przed siebie w stronę postaci.
- Jestem strażnikiem tego lasu, a Wy wkroczyliście do domeny mego pana, za co grozi śmierć.
- Stój ! Chce mówić z Twym panem, chce mówić z Lordem Hexinem ! - po tych słowach Darogan przyjrzał się uważniej rycerzowi, po czym na jego ustach zagościł delikatnych uśmiech i odparł.
- Niech tak się stanie. Jednak nie dziś, nie teraz. Mój pan ma dla Ciebie przesłanie, przesłanie dla miasta które Cie wysłało. 
- Mów zatem !
- Udaj się do władcy owego miasta i rzeknij mu, ze niebawem jego ród wygaśnie. Ze przypieczętował swój los, kolejną zdradą, jakiej się jego krew dopuściła. A samo miasto zostanie zapomniane na wieki, przeklęte, zniszczone... Mieszkańcy jego jednak żyć będą po wsze czasy, jako słudzy śmierci.

Rycerz jeszcze bardziej zdezorientowany, nie do końca rozumiał te słowa, jednak w ostatnim namyśle, nim stracił przytomność wykrztusił z siebie - Kim jesteś Ty ! - Darogan spojrzał kątem oka na człowieka przed nim, nie wiedząc co opowiedzieć, bowiem dawno już za nim była jego przeszłość, przymknął oczy i w namyśle rzekł...

Jestem Czarnym Wilkiem....





sobota, 28 czerwca 2014

Początek - Narodziny Czerni Rozdział III

Rozdział III - Cień Lasu

Droga była długa, zawiła...
Las który był tak cichy, i ponury, nigdy wcześniej w równie podobnym, Daroganowi nie było dane przebywać. Jednak w tym wszystkim, istniał pewien spokój, mężczyzna, nie czuł lęku przemierzając mroczny las, do którego nie docierało światło dnia. Jednak mimo braku promieni słońca, ścieżka którą podążał, była dobrze widoczna, magiczna poświata, niczym pochodnie, przy traktach, wypełniały ją niebieskawym światłem. Czy ten las był naprawdę przeklęty ? Pytania mnożyły się w głowie podróżnika, a odpowiedz na nie wszystkie miała być na końcu jego wędrówki.

Mimo ze droga zdawała się taka krótka, bo czym były dwa dni wędrówki, w porównaniu do wielu tygodni łowów na zwierzynę, to jednak każda kolejna godzina zdawała się trwać wieczność. Może to brak towarzystwa, tak doskwierał mężczyźnie. Ostatnia jego rozmowa, była taka złowroga, z kimś komu ufał, z osobą która okazał się zupełnie kimś innym. Czy wszyscy ludzie tacy są ? Czy wszystkim tylko jedno w głowie ? Kolejne pytania bez odpowiedzi nasuwały się. Z kolejnymi godzinami, idąc przez las, coś się zmieniało w mężczyźnie. Zbyt wiele myśli sprawiało smutek, ten z kolej przeradzał się w lekki gniew. Była też chwila zwątpienia z podjętej decyzji, chwila w której podróżnik już się odwrócił od obranej drogi. Jednak gdy to uczynił, przed oczyma, ukazała się tylko ciemność. Droga prowadziła tylko przed siebie, nie można było z niej już zawrócić. Czy to przeznaczenie, czy to taki los został dla niego wybrany ? By niegdyś szlachetne serce, w ciemności zostało teraz skąpane. Las zaiste miał w sobie coś, co wpływał na tego który w nim przebywał. Spowijał myśli ,swą magią, myśli które zaczynały być schematyczne i krążyły tylko w okół jednego. 

Po upływie pierwszego dnia, przynajmniej tak się Daroganowi wydawało, czas nastał na odpoczynek. Mężczyzna chciał przyrządzić, upolowane wcześniej zwierze, jednak, nie było mu dane tego zrobić, w sposób odpowiedni. Nie znalazł bowiem nic, co by się nadało, na chociażby rozpalenie małego ogniska. Jedyne co mu zostało, to obranie drobnej zwierzyny ze skóry, ostrzem zabranym łowcy, i zjedzenie jej na surowo. Niczym głodne zwierze, które dorwała upragnioną ofiarę, by zatopić zęby w jej soczystym i krwistym mięsie. I tak kolejna cząstka dawnego człowieka, przemijała. Sen także nie dał wypocząć jak dawnymi czasy. Koszmar nawiedzający mężczyznę nie dał mu w pełni zregenerować swych sił. 

Po przebudzeniu, znów ruszył w drogę, kolejne godziny mijały, minął dzień, i końcówka drugiego już się zbliżała. W końcu po długiej podróży, dotarł do miejsca swego przeznaczenia.
Przed jego oczyma ukazała się wielka ponura wieża, wyrastająca niczym samotny i zapomniany monument z nad lasu ciemnego lasu.

~Kronikarz Upadłego Cesarstwa   



wtorek, 24 czerwca 2014

Początek - Narodziny Czerni, Rozdział II

Rozdział II - Łowca który był przyjacielem 

Trzecia noc już zapadła, od wydarzeń jakie doprowadziły, Darogana do odejścia z swego domu.
Nie miał on tak naprawdę żadnych planów, nie wiedział też co dalej ma robić, postanowił więc ze czwartego dnia o świcie, wróci do wioski, gdzie jakoś przełknie gorzką gorczyc wydarzeń. Rozpalił ognisko by się ogrzać i upiec nieco dziczyzny z dzika którego upolował jeszcze tego samego dnia. Po posileniu się, szykował się już do snu, jednak, powstrzymał go od tego znajomy głos.

- Witaj przyjacielu - młody mężczyzna, o ciemnawej karnacji i czarnych włosach wyszedł z pomiędzy krzaków. Był to Oris, jeden z łowców, z którymi Darogan często podróżował i polował na zwierzynę. Mężczyzna raczej nieschludnie ubrany, nosił czerwoną podartą koszule oraz zdaje się zbyt obwisłe spodnie, zrobione z cienkiego materiału. Przy pasie miał już stępiały miecz, przez ramie natomiast przewieszony łuk. 
- Orisie, cóż sam robisz tak późno w noc ?
- Mógłbym zapytać o to samo Ciebie, jednak wolałbym tego tu nie czynić. Nie wiem czy wiesz, jednak zboczyłeś z ścieżki łowców, trudno było Cie odnaleźć. 
- Szukałeś mnie ? Czyżby wysłał Cie mój brat, by prosić o wybaczenie, za swój czyn ? - Pytanie nieco zmieszało Orisa, który jednak poszukiwał Darogana, w zupełnie innym celu, o wiele bardziej złowrogim, niż ten mógł się domyślać.
- Tak przyjacielu no tak, Twój brat prosił by Cie odnaleźć, chce z Tobą pomówić. Wiec jeżeli pozwolisz ruszmy czym prędzej, zwłaszcza ze... - w tym momencie zerwał się porywisty wiatr, a gdzieś w oddali było słychać dziwny głos, niczym wodzącej po lasach zjawy, która nie może zaznać spokoju.
- Tak jednak to prawda
- Cóż takiego Orisie ?
- To przeklęty las i przeklęty ten kto jego ścieżkami chodzi 
- Obawiasz się zjaw i przesądów ?
- Oj drogi Daroganie, nie bardziej niż Ty powinieneś mnie, dość tej maskarady - w tym momencie Oris sięgnął po swe ostrze. Wykorzystując sytuacje, nieprzygotowanego do tego czynu przeciwnika
- Co to ma znaczyć...
- Twój brat, Daroganie, da sporo złota, dla tego który przyniesie mu Twą głowę w worku, może kiedyś łączyła nas przyjaźń, ale ona nie zastąpi mi złota, i to takiej ilości, za którą będę mógł się wynieść z tej dziury, do większego miasta. - Po tych słowach Oris ruszył na nieprzygotowanego człowieka i ranił go instynktownie w ramie, by ten, nie mógł nawet się bronić. Nim jednak zdążył zadać cios, który przerwał by nić życia dawnego przyjaciela. Ciało Orisa, przebił nagle ciemny szpon, dokładnie w tym miejscu, w którym jest ludzkie serce, jeszcze bijące, ciepłe. Łowca zdążył na nie spojrzeć swym już rozmywającym się wzrokiem. Po czym serce sczerniało, a Oris zmarł. Darogan widział jedynie szpon, jednak nie widział istoty, która dokonała owego czynu.Gdy szpon w końcu wysunął się z ciała zdradzieckiego przyjaciela, za nim nie było żadnej istoty, a i sam szpon po prostu znikł. 
- Mogę już tylko oczekiwać śmierci - w stronę lasu padły z ust Darogana, takie słowa, nie spodziewał się odpowiedzi na nie, albowiem nie wiedział z czym lub z kim ma do czynienia. 
- Śmierci ? Nie tak prędko, człowieku. Jesteś winny mi przysługę, Twe życie, winno należeć teraz do mnie, ale wasz gatunek... czy jesteś taki jak inni ? Czy jesteś jak glizda,która szuka sposobności by zdradzić ? Czy jesteś zakłamany i za nic masz sobie pomoc innych ? - głos nie pochodził od istoty, ni człowieka, rozbrzmiewał wśród poruszających się na coraz to silniejszym wietrze drzew. 
- Nie, nie wiem już jaki jestem... jednak cóż me życie teraz warte, skoro Ci którym ufałem sięgną za ostrza na brzęczące monety mego brata.
- Jest więcej warte, niż Ci się zdaje, warte dla mnie, warte dla mego domostwa. Zrobisz więc to co Ci teraz powiem. 
- Słucham więc, czym kolwiek jesteś. 
- Ostrzem tego robaka, wystrugasz pal, nabijesz później to marne truchło na ten pal. I w miejscu gdzie zakończył się jego żywot, wbijesz go w ziemie, tak by była to przestroga, dla wszystkich innych, którzy spróbują jeszcze kiedykolwiek zakłócić spokój mych ziemi. Jednak to nie wszystko. Po tym ruszysz ścieżką przez las, którą Ci odsłonią drzewa i dotrzesz po dwóch dniach wędrówki do mej domeny. 
- Dziwne to żądania, jednak, niech tak się stanie..

Młody mężczyzna, uczynił co nakazał mu głos lasu, i nabił ciało swego dawnego kompana na wystrugany z ledwością pal. Po owym wydarzaniu coś się w nim naprawdę zaczęło zmieniać. Jego oczy które niegdyś były pełne blasku, jakby go straciły. Nim jednak ruszył dalej na północ, głos znów do niego przemówił i kazał mu wcześniej przygotować się do tej wędrówki, poprzez upolowanie jakieś zwierzyny, bowiem tam dokąd ma się udać, przez te dwa dni, nie będzie mu dane zobaczyć ni ptaka, ni sarny.
Był to przeklęty las, w którego sercu stała stara wieża. Las, do którego nawet w południe, nie docierały żadne promienie słoneczne. 

~Kronikarz Upadłego Cesarstwa




środa, 18 czerwca 2014

Początek - Narodziny Czerni Rozdział I

Rozdział I - Isen i Darogan

Nim jeszcze powstało cesarstwo i nim jeszcze upadło...


Jak by to ująć, była to pierwsze przesłanie, pierwsze w ogóle opowiadanie które powstało w historii która dalej się toczyła. Jako ze minęło już wiele lat, od jego "nie publikacji" a i samo opowiadania w tych czasach było często zmieniane, przez wielu pomniejszych pisarzy, którzy chcieli nadać mu dramatyzmu czy też ubarwić je w właściwy dla siebie sposób. Ciężko jest teraz je opisać, ale postaram się to uczynić w jak najlepszy sposób.


Nowe a stare, nazwę "Początkiem - Narodzin Czerni" ponieważ od tej tych wydarzeń, wszystko się zaczęło...


Gdzieś na północy, w okutych lodem krainach, była mała wioska, o nazwie już zapomnianej gdyż już od wielu lat nie istnieje, a na jej miejscu jest wielkie cmentarzysko, które to wielu podróżnych mija szerokim łukiem, albowiem jedno z podań głosi ze klątwa czeka każdego kto choćby zbliży się do ziemi, poległych w dawnym boju, przeciw nieznanemu. Nad wioską tą górował zamek Rodu Gerntero, w dawnych czasach, jednego z najszlachetniejszych rodów północy. Ich herbu niestety nie jestem już sobie w stanie przypomnieć, lecz na pewno nie była to głowa wilka, jako ze główny bohater tej opowieści dopiero w późniejszych czasach przyjął takowy, na swą tarcze, ani nie były to także czasy rycerstwa róży, które wtedy nie istniało. Wracając jednak, w rodzie tym żyło dwoje braci, Darogan, co w jeżyku potocznym znaczyło - obrońca smoków, chociaż nie było to jego prawdziwe imię, te już dziś niestety zostanie zagadką, do końca czasów, jako ze z polecenia cesarstwa istniejącego w dalszych dziejach, jego imię, miało zostać zapomniane. Był też Isen, pierworodny syn już nieżyjącego dawnego lorda. I to właśnie on sprawował władze na zamku oraz w wiosce która mu podlegała. Bracia, niestety nie żyli ze sobą zbyt dobrze, Isen, uznawał ze Darogan, nie jest godny nosić nazwiska rodowego, jako ze nie był w ogóle podobny do ojca, ani do samego Isena, był spokojny i skryty, ale i przez swe dobre serce, kochany przez mieszkańców wioski. Gdy Isen nakładał na nich podatki, i różne nowe obowiązki, Darogan z kolej, pomagał co biedniejszym mieszkańcom, zwłaszcza w okresach zim, gdy głód zaczynał doskwierać, często udawał się na łowy ze swą świtą i część upolowanej zwierzyny dawał do podziału w wiosce. Z biegiem lat, do słuchu Isena, coraz częściej dochodziły wieści, ze lud, wolałby by to Darogan był panem włości, nie on sam. Co doprowadzało go wściekłości, mimo ze znał powód, zawsze tłumaczył go "dobrem ludności"

-Daroganie stwarzasz mi tylko trudności, najlepiej jak byś się gdzieś zaszył i już tu nie wracał. Z winy Twej, lud podszeptuje przeciw mnie, nie rozumie, nie rozumie ! - Z wściekłością Isen rzekł do swego brata 
- Czegoż takiego, drogi bracie ?
- Tego ze robię to dla nich, ze ich obowiązki , ze ich monety są potrzebne na zamku ! Jak mam ich bronić przed napadem banitów, jeżeli nie będę mieć za co uzbroić straży ? Czy też za co mam pokryć odnowę murów miejskich ? Czy oni tego nie widzą ?
- Bracie, od dawien dawna, żyjemy w pokoju, a nawet dzikie bestie do miasta niepodchodzą już, jako ze swymi łowcami tego pilnujemy, więc może czas opuścić nieco te podatki i zmniejszyć obowiązki wśród chłopstwa, a wtedy Cie bardziej pokochają ? Bo zdaje się ze właśnie to Cie tak złości, złości Cie brak szacunku wśród własnego ludu. 
- Nie kpij nawet ze mnie... o wielki obrońco smoków , który smoka nawet na oczy nie widział, a który zadaje się z kundlami i który też z nimi sypia
- To są wilki bracie...
- Dość ! Jeszcze dziś pod wieczór, każe zabić te chodzące worki pcheł !
- Jak uważasz bracie... - po tych słowach rozmowa dobiegła końca.

Tego dnia, jednak, nim nastał wieczór, Darogan ruszył ku miejscu gdzie trzymał swą sforę i wypuścił ją, na co naraził się jeszcze bardziej swemu bratu.

- Chłosta ? Ależ Isenie, nie możesz ukarać swego brata ! - Kapitan Straży Jiaken rzekł do swego pana
- Więc co mam uczynić ?By nałożyć na niego kare ? Wygnać go nie mogę, bo nie uczynił nic wielkiego, ukarać też nie...
- Pokaż mu więc panie brutalność świata.
- Co masz na myśli ?
- Chodzi o pewną damę...
- Intrygujące, mów dalej.
- Jest to córka jednego z kupców, miejskich, w której to Twój brat się podkochuje. 
- I co mam niby zrobić ? Do lochu ją wrzucić by ukarać brata ? 
- Ależ skądże znowu, po prostu pokaż mu ze dobre serce, jest dla głupców, uwiedź ją, swą władzą, pokaż mu, ze kto ma władze i siłę, może więcej osiągnąć. 
- A urodziwy ona przynajmniej jest ?
- Panie, prawie doprowadziłeś mnie do śmiechu, nikt wszak nie każe Ci się z nią żenić, wystarczy jedna noc, w której to Twój brat, odkryje was...
- I Ty jesteś kapitanem mej straży Jiakenie ? Winneś być mym doradczą ,albo co najmniej bratem !
- To zaszczyt mój panie...

I jak było powiedziane, tak też się też stało, głupia niewiasta, która tak naprawdę nic nie czuła do Darogana, a jedynie bawiła się jego uczuciami, poszła za Isenem, aż do jego sypialni. I było to w dzień, w którym to brat Isena wrócił z polowania, od razu po tym, kapitan straży kazał mu udać się do komnat, jako ze brat chce się z nim rozmówić. 

 Daroganowi pękło serce... nim co cokolwiek zostało powiedziane, wyruszył z zamku i udał się przed siebie. Czując się zdradzony, może nie na tyle przez brata, co przez niewiastę, opuścił swe rodzinne ziemie. Isen, dumny z swego postępku, wydał dzień później wielką ucztę, która była też ucztą weselną, jako ze niewiasta mu jednak przypadła do gustu, a może bardziej noc, którą z nią spędził. Tego samego dnia też pod koniec, jego brat został obwieszczony banitą. Banitą za zbrodnie która to została dokonana, kapitan straży Jiaken, poniósł tej nocy śmierć...


Czyje jednak ostrze dokonało tego mordu, zostaje tajemnicą.